„Mein Kampf” Putina

„Żołnierze zaś zawsze byli nawozem. Zwłaszcza w naszym wielkim mocarstwie” – zapisał na kartach wspomnieniowej książki „Sołdat” Nikołaj Nikulin. Swój szlak bojowy zaczynał on w listopadzie 1941 r. jako osiemnastoletni artylerzysta 13. Pułku Gwardyjskiego. Cudem przeżył do końca wojny. Spośród rówieśników z jego rocznika udało się to bardzo nielicznym szczęściarzom. Jak zapamiętał, jego dowódców nigdy nie interesowały rozmiary ponoszonych strat, a jedynie zyskanie pewności, iż udaje im się zadowolić satrapę zasiadającego na Kremlu.

Propaganda rosyjska w sprawie strat ukraińskich

Dyktatorów warto odczytywać dosłownie ponieważ często nie potrafią oprzeć się pokusie szczerej prezentacji swych wielkich wizji. Nic bowiem nie daje im równie wiele szczęścia jak moment, gdy mogą urzeczywistnić swe proroctwa. Stają się wówczas równi Bogu, bo kreują nowy świat i to taki, jaki sobie wymarzyli. Gdyby europejscy przywódcy na serio podchodzili do tego, co zapisano w „Mein Kampf”, wówczas już na początku lat 30. dobrze wiedzieliby, jaki los czeka Żydów i co jest celem nieuchronnej ekspansji III Rzeszy. Ale większość z nich nigdy nie zajrzała do dzieła Adolfa Hitlera, a nieliczni, którzy zadali sobie ten wysiłek potraktowali je jako propagandową retorykę dla wyborców. Treść „Mein Kampf” była zbyt drastyczna, by kreować program polityczny. Podobny błąd analitycy polityczni z krajów demokratycznych popełnili w odniesieniu do Władimira Putina. Prezydent Rosji wielokrotnie oświadczał im prosto w oczy, że uznaje rozpad ZSRR za „największą katastrofę XX w.” (czyli coś straszniejszego niż nawet dwie wojny światowe) i należy ten dziejowy błąd naprawić. Dokładnie rok temu 12 lipca w artykule opublikowanym na stronie internetowej Kremla Putin zanegował istnienie odrębnego narodu ukraińskiego, dając mu prawo do bycia co najwyżej jedną z gałęzi „wielkiego narodu ruskiego, łączącego Wielkorusów, Małorusinów i Białorusinów”. Uzupełnieniem dla jasnych komunikatów było ultimatum przekazane Waszyngtonowi w połowie grudnia 2021. Prezydent Rosji żądał zaakceptowania przez Stany Zjednoczone i cały Zachód tego, iż żaden kraj wchodzący niegdyś w skład ZSRR nie zostanie członkiem NATO. Na dokładkę domagał się wycofania zachodnich wojsk z państw, które przed rokiem 1997 nie należały do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jeśli posklejać w jedną całość putinowski „Mein Kampf” to wyłania się wówczas bardzo przejrzysta wizja nowego świata. Rdzeń odbudowywanego imperium mają tworzyć naród rosyjski wraz z ukraińskim i białoruskim po ich głębokiej rusyfikacji. Do tej prawie 200 milionowej masy słowiańskich Rusów z czasem można dodawać nowe elementy składowe. Jednocześnie wypychając NATO za Odrę tak, aby Polska i kraje Europy Środkowej stały się strefą buforową będącą przedmiotem wszelakich mediacji z Zachodem. Z naszej perspektywy taki scenariusz na przyszłość może wydawać się nie tyle szalony, co przekraczający możliwości sprawcze Rosji. Jednak dyktator opętany wielką wizją nie mierzy sił na zamiary porównując potencjał jakim dysponuje z potencjałem: militarnym, ekonomicznym, demograficznym przeciwników. Gdyby tak było, wówczas Hitler nigdy nie poważyłby się na wojnę na dwa fronty mając przeciwko sobie jednocześnie wszystkich Aliantów. Jednak dyktator-wizjoner zamiast kalkulować w oparciu o to co się posiada, szuka wszelkich sposobów na pomnożenie własnych szans na zwycięstwo poprzez zbieranie atutów oraz osłabianie wrogów. Spoglądając wstecz dobrze już widać jak przez ostatnie lata następowała konsolidacja putinowskiej Rosji w ramach przygotowań do czasów wojny. Stopniowo zlikwidowano niezależnie media, a najbardziej charyzmatyczni przywódcy opozycji zostali albo zabici, jak Boris Niemcow, albo trafili do łagru jak Aleksiej Nawalny. Rozgoniono wszelkie organizacje mogące zakłócać jednomyślność narodu nie oszczędzając nawet stowarzyszenia „Memoriał”. Wypchnięto z Rosji zachodnie fundacje. Jeszcze przed 2014 r. w swej polityce gospodarczej Rosja postawiła na budowanie samowystarczalności, by w momencie zaostrzania przez kraje demokratyczne sankcji, uniknąć głębokiego kryzysu ekonomicznego. W swym raporcie w 2021 r. Ośrodek Studiów Wschodnich zauważał: „We wrześniu 2014 r. Rząd Federacji Rosyjskiej przyjął program substytucji importu w 23 sektorach gospodarki (m.in. rolno-spożywczym, farmaceutycznym, energetycznym, maszynowym, chemicznym, telekomunikacyjnym, transporcie czy w IT). Cel ograniczania zależności od dostaw z zagranicy przyświecał jednak działaniom Kremla już wcześniej (np. w farmaceutyce realizuje się go od 2009 r., a w rolnictwie – od 2012 r.), co oznacza, że jest to trwały element działań Moskwy, niezależny od obecnego stanu stosunków z Zachodem”. Jednocześnie Kreml robił co tylko mógł, żeby uzależnić Europę – na czele z Niemcami – od rosyjskiego gazu i ropy. Wszyscy wiedzieli o wielkich wydatkach Moskwy na zbrojenia oraz sukcesywnym powiększaniu przez Centralny Bank Federacji Rosyjskiej rezerw złota. W 2008 r. było to 500 ton kruszcu, dziś jest ponad 2 300 ton. To samo tyczyło się całości rezerw finansowych, które pomnażano do ostatnich dni przed inwazją na Ukrainę, by w swym szczycie osiągnęły kwotę ok. 630 mld dolarów. Na tych i wielu innych przykładach można dowodzić, że prezydent Rosji nie tylko zakładał otwarty konflikt z Zachodem, ale też zadbał o staranne przygotowanie do niego. Wszystkie te symptomy nadciągającego zagrożenia zostały w państwach demokratycznych zlekceważone. Starano się nie dostrzegać nawet rzeczy podstawowej mianowicie, że to właśnie Zachód w oczach Władimira Putina stanowi główną przeszkodę na drodze do zbudowania jego wymarzonego imperium. Przebieg wojny na Ukrainie jedynie go w tym utwierdza. Ogromna waleczność ukraińskiej armii i poświęcenie całego społeczeństwa w dłuższym terminie na niewiele by się zdały bez dostaw ciężkiego sprzętu, amunicji i paliw. Ukraina z jej zniszczonymi fabrykami zbrojeniowymi i spalonymi rafineriami, nie posiada już zdolności zapewnienia sobie środków niezbędnych do prowadzenia walki. Gdyby Ukraińcy zostali bez zachodniego wsparcia, ich opór zamieniłaby się w jedno wielkie Powstanie Warszawskie z dokładnie takim samym rezultatem końcowym. Również cała Europa Środkowa pozbawiona parasola NATO staje się wobec militarnej przewagi Rosji niemal bezbronna. Te zależności sprawiają, iż spełnienie marzenia Putina może mieć miejsce jedynie po pokonaniu całego Zachodu. Działania wskazują, że dla Kremla od dawna jest to zupełnie jasne. Chcąc odbudować rdzeń ZSRR Moskwa musi zdobyć się na długoletni konflikt ze Stanami Zjednoczonymi i ich zachodnimi sojusznikami wykazując się taką determinacją, by na koniec uzyskać przyzwolenie na wcielenie w życie jej wizji nowego porządku – z rosyjską granicą na Bugu i strefą buforową rozciągającą się do Odry. Dlatego też, gdy Władimir Putin odwołuje się do osoby Piotra Wielkiego, to nie jest to ani retoryczna metafora, ani budowanie narodowej dumy Rosjan. On przede wszystkim komunikuje o swej determinacji w dążeniu do zwycięstwa. Wspominany car przez ponad dwadzieścia lat prowadził wojnę najpierw ze Szwecją, a następnie także Turcją, by ustanowić nowy porządek w Europie Środkowej i Wschodniej. Na koniec podporządkowując Rosji: Inflanty, Ukrainę oraz Polskę. Choć przegrywał bitwy i co najmniej dwukrotnie znajdował się o włos od całkowitej klęski, swą determinacją odwracał bieg konfliktu. To, że sprowadzała się ona do wymuszeniu na Rosjanach ogromnych poświeceń i ofiar nie wróży zbyt dobrze współczesnym. No może poza osobą absolutnego władcy. Zaraz po wojnie w 1721 r. Piotr Wielki mógł się napawać przejętym przez siebie tytułem Imperatora Wszechrosji oraz zmianą oficjalnej nazwy kraju na Imperium Rosyjskie. Mając równie ambitne cele Władimir Putin daje kolejne dowody swej determinacji, by prowadzić starcie z Ukrainą i Zachodem aż do zwycięstwa. Po to w tym tygodniu rosyjska Duma przyjęła nowe ustawy zmuszające przedsiębiorców, by dostosowali swe firmy do prawideł gospodarki wojennej oraz zaostrzając kary za szpiegostwo i zdradę. Tymczasem pod drugiej stronie frontu, dopóki zbrojne walki toczą się jedynie na Ukrainie, kraje Zachodu włącznie ze Stanami Zjednoczonymi nie działają tak, jakby zostały zaatakowane przez Rosję. Ich posunięcia ograniczają się do wspierania Ukrainy oraz sankcji ekonomicznych. Bez oglądania się na to, że miedzy powstrzymaniem agresji i próbą wymuszenia pokoju, a chęcią wygrania konfliktu zachodzi różnica mająca ogromne znaczenie. Kreml wykorzysta każdy swój atut, by tej jesieni oraz zimą zdestabilizować Europę Zachodnią i USA. Sięgając w tym celu po surowce energetyczne, podsycając niepokoje społeczne, szerząc kłamstwa w mediach i Internecie, organizując prowokacje, wzbudzając strach przed bronią atomową, etc. Przez lata pracy nad teorią wojny hybrydowej rosyjskie tajne służby dorobiły się całego wachlarza koncepcji i środków tworzonych po to, żeby kiedyś spróbować podpalić Zachód. Tak, by niepokoje społeczne i ugodowe siły polityczne zmusiły demokratyczne rządy od ustępstw wobec żądań Kremla. Natomiast nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek w zachodnich stolicach zakładał adekwatne działania wobec Rosji, mimo iż wewnętrzna spójność jest jej ogromną słabością. Również wianuszek państw wchodzących niegdyś w skład ZSRR bardzo chętnie wyrwałby się spod kurateli Moskwy, gdyby tylko otrzymał gwarancje realnej pomocy. Największe z nich – Kazachstan – zresztą już usiłuje tego dokonać i w tym tygodniu Kreml za karę odciął ten kraj od możliwości eksportu ropy do Europy. Okazje, by pomnożyć problemy Moskwy i zmusić ją do rozpraszania sił nadarzają się wręcz same, lecz niewiele z tego wynika. Wszystko dlatego, że Zachód chce pokoju, a nie zwycięstwa. Co zazwyczaj stanowi najlepszą droga w stronę klęski. Jeśli zmęczony Zachód pójdzie na zgniły kompromis z Kremlem, przyniesie to z czasem nowy konflikt zbrojny. A obecna dekada upłynie pod znakiem szykowania się na III wojnę ukraińską. Jak zauważa na swych łamach „The Economist” w artykule „When and how might the war in Ukrainę end?” Zachód zaczyna się dzielić na „partię pokoju”, pragnącą: „jak najszybciej przerwać walki i rozpocząć negocjacje” oraz „partię sprawiedliwości” twierdzącą, iż: „Rosja musi drogo zapłacić za swoją agresję”. Rzeczą naturalną jest, że zmęczenie: wojną, rosnącymi cenami paliw, zagrożeniami generowanymi przez Kreml sprawi, iż „partia pokoju” zacznie rosnąć w siłę. Sprzyjać temu będzie też strach przed nadciągająca zimą i kryzysem gospodarczym. Tak właśnie wymęcza się zwycięstwa nad krajami demokratycznymi. Doprowadza się mianowicie do sytuacji, gdy większość opinii publicznej bardzo chce pokoju. Wzorcowy przykład stanowi wycofanie wojsk amerykańskich z Wietnamu. Choć nie przegrywały one bitew, wyborca w USA miał już serdecznie dość nowych informacji o ponoszonych stratach oraz oglądania w telewizji cierpień ludności cywilnej. Nota bene to Kissinger negocjował w 1972 r. z komunistycznymi przywódcami Wietnamu Północnego warunki ewakuacji sił amerykańskich. Ten pan nigdy nie powinien mieć więcej do gadania, niż w sprawie własnej d*py, no ale lobby żydowskie zawsze rządziło się własnym pojęciem świata. Ukraińcy wciąż bardzo chcą walczyć, a prezydent Zełenski odrzuca możliwość dobrowolnego pozostawienia w rękach Rosji części ojczystego terytorium. Dlatego dopóki z Zachodu płynie broń, amunicja i pieniądze, skuteczny opór trwa. Jednak gdyby wsparcie zostało choćby ograniczone, to Rosja z czasem zyska przewagę. Nawet jeśli dalszą wojnę będzie musiała prowadzić przy użyciu stareńkich czołgów T-62, jeszcze starszych T-55 i tego co jej jeszcze zostało po ZSRR w przepastnych magazynach. Ukraińcy takich zapasów sprzętu nie posiadają. Zachód ma więc w swym ręku bardzo skuteczne narzędzie, by przymusić Kijów do pokoju, jednak przy obecnej determinacji administracji prezydenta Joe Bidena jego użycie wydaje się niemożliwe. Jednak „partia pokoju” powoli łapie wiatr w żagle. Świadczy o tym choćby artykuł redakcyjny opublikowany 19 maja na łamach zazwyczaj wspierającego Demokratów „The New York Timesa” pt: „The War in Ukraine Is Getting Complicated, and America Isn’t Ready”. Głosi on, iż Ukraina powinna zawrzeć „bolesny kompromis” i oddać Rosji niektóre terytoria, a Waszyngton musi nakłonić Kijów do takiego zakończenia konfliktu. Nikt tego nie mówi otwarcie, ale wystarczyłoby ucięcie dostaw amunicji dla armii ukraińskiej, aby pójść tą drogą. Im cena II wojny ukraińskiej ponoszonej przez Zachód będzie wyższa, tym pokusa, żeby narzucić Ukrainie zgniły kompromis stanie się mocniejsza. Choćby dlatego, że pozwoliłoby to przenieść koszty konfliktu na najsłabszą stronę w nim uczestniczącą. Owa pokusa może pokonać nawet pamięć, iż ulgowe potraktowanie Rosji w 2014 r. i zamrożenie pierwszej wojny za sprawą negocjacji otworzyło drogę do obecnej o wiele krwawszej, dotykającej całego Zachodu. Niezbędnym minimum, by zapobiec następnej jest więc taki rozejm, po którym wojska rosyjskie znajdą się poza linią graniczną z dnia rozpoczęcia inwazji. W każdym innym przypadku III wojna ukraińska zacznie od razu wisieć w powietrzu i jej wybuch z każdym rokiem będzie stawał się coraz bardziej prawdopodobny. Pozyskanie zdobyczy pozwoli bowiem Władimirowi Putinowi znów zaprezentować się jako zwycięzca. Kwestie terytorialne mają dla rosyjskiej dumy narodowej kluczowe znaczenie. Prezydent, który po „odzyskaniu” Krymu, dołączy do Rosji jeszcze wschodnią Ukrainę umocni swój nadszarpnięty ostatnio autorytet. Tak odsuwając grożący Federacji Rosyjskiej głęboki kryzys wewnętrzny, na czas gdy już definitywnie zejdzie z politycznej sceny (co raczej nastąpi równocześnie z zejściem z tego świata). Należy przy tym dostrzec, że zarządzając państwem podczas wojny Putin całymi garściami czerpie nie ze wzorców sowieckich, lecz z … Adolfa Hitlera. Mniej istotna jest tu nawet medialna propaganda żywcem wręcz naśladująca chwyty stosowane przez Josepha Goebbelsa i odwołująca się do prostej symboliki z literką „Z” na czele. Ważniejsza okazuje się dbałość o to, żeby rdzenni Rosjanie nie odczuli, iż ich kraj prowadzi wojnę. Dlatego ukryto ją pod nazwą operacji specjalnej i zaniechano ogłoszenia powszechnej mobilizacji. Jednocześnie aparat państwa dba, żeby wyłapywać i posyłać na front mężczyzn pochodzących z oderwanych od Ukrainy obwodów donieckiego i ługańskiego albo z: Dagestanu, Buriacji, Inguszetii, Kałmucji, etc. Listy poległych pokazują, iż rdzenni Rosjanie giną stosunkowo rzadko, bo to nie oni idą do szturmów na umocnione pozycje. Ich nadal nie objęto nawet poborem. Jednocześnie skutki zachodnich sankcji dotknęły zwykłych obywateli w sposób daleki od dramatycznego. Nawet kurs rubla ustabilizował się i umocnił po wprowadzeniu dla odbiorców z „wrogich krajów” przymusu płacenia za gaz rosyjską walutą. Choć bardzo to ryzykowne dla wyniku wojny Putin dba, żeby Rosjanom nadal żyło się lepiej i bezpieczniej niż przed tym, jak objął władzę. Dokładnie to samo robił Adolf Hitler gwarantując Niemcom dużo zamożniejsze życie niż to, jakie zapamiętali z lat Wielkiego Kryzysu. Do ogłoszenia wojny totalnej, przestawienia całego przemysłu na produkcję zbrojeniową, zmuszenia obywateli do poświęceń dał się przekonać dopiero po klęsce pod Stalingradem. Deficyt rekrutów utrudnia zdobycie przewagi na froncie, lecz bardzo ułatwi zaprezentowanie się rdzennym Rosjanom jako zwycięzcy po ustanowieniu zawieszenia broni. A trzeba pamiętać, że tam gdzie będzie w owym dniu linia frontu, tam na kolejne lata przebiegnie tymczasowa granica. Im bardziej na zachód od linii granicznej z 24 lutego się ona znajdzie, tym wybuch III wojny ukraińskiej stanie się pewniejszy. Sama jej groźba zdeterminuje bowiem działania obu stron. Dla odbudowującej się ze zniszczeń wojennych Ukrainy odzyskanie utracony ziem stanie się celem strategicznym, a wszelkie siły będą musiały zostać podporządkowane zbrojeniom oraz szukaniu sojuszników. Tak, jak to było choćby z Francją po przegranej wojnie z Niemcami w 1871 r. Z kolei politykę Rosji uwarunkuje perspektywa, iż jeśli Moskwa nie dobije Ukraińców niszcząc do końca ich państwo, wówczas oni mogą w przyszłości upomnieć się o utraconą własność. Zwłaszcza gdyby Federację Rosyjską dotknął kryzys. Poza tym dopóki rządzi Putin zniszczenie Ukrainy pozostanie dla niego celem strategicznym. Taka wzajemna zależność bez względu na gwarancje międzynarodowe zawsze pcha do nowej wojny. Oczywiście Rosja już potrzebuje czasu i pieniędzy na odbudowanie swego potencjału militarnego, dlatego Putin zarządził przerwę w ofensywie na Slowiańsk. Przyda się ona też na wyciagnięcie nauk z popełnionych błędów. Kończąc te przydługą notkę: a jeśli „partia pokoju” na Zachodzie zacznie przeważać, Kreml może to dostać nawet całą Ukrainę. Wówczas Polsce pozostanie żyć nadzieją, że głęboki kryzys Rosji nadejdzie szybciej niż III wojna światowa i jednocześnie zbroić się.

Materiały źródłowe: forsal.pl

RobertzJamajki

9 Comments

  1. Tak, trudno bez broni. To pokazuje sposób myślenia zachodu.
    A Rosja stara się pozyskać rekruta również u siebie, taka oto informacja się pojawiła ostatnio
    „Werbunek odbywa się w koloniach karnych w Petersburgu, Niżnym Nowogrodzie, republice Adygei na Kaukazie i w Rostowie na południu Rosji – informuje HUR. Według wywiadu „nie ma znaczenia, za jakie przestępstwo dany człowiek został skazany – nawet jeśli jest to zabójstwo czy inne ciężkie przestępstwa. Wszystkim obiecano całkowitą amnestię po sześciu miesiącach służby”.

    https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2022-07-10/wojna-w-ukrainie-rosjanie-werbuja-wiezniow-kolonii-karnych-obiecuja-amnestie/?ref=slider

    Polubienie

      1. Nie wiem kto to. Nie wiem co się dzieje…
        Czytałam o witrażach. Najpierw o szkle. To niezwykła historia. Kiedyś tu napiszę

        Polubienie

    1. Nie chce mi się pisać aż tak długiego komentarza, ale jak wrócisz kiedyś do tematu to będę już miała jakiś podkład, wiedzę

      Polubienie

    2. Wydaje się że owszem później po wakacjach napiszę cod6 o witrażach lub w koło nich. Czy będę mogła opublikować tego nie wiem.

      Polubienie

Dodaj komentarz